Strony

czwartek, 30 kwietnia 2020

Beata Dmowska, Spadek

Autor: Beata Dmowska
Tytuł: Spadek
Wydawnictwo: HarperCollins
Rok wydania: 2018
Ilość stron: 431

       Ależ mnie ta książka zaskoczyła! Spodziewałam się przyjemnej obyczajówki z  lubianym, "bezpiecznym" wątkiem - kobieta po przejściach dziedziczy dom w jakimś przyjemnym miejscu i zaczyna na nowo.... Oj to byłoby spore uproszczenie, mocno krzywdzące dla książki!


     Natalia rzeczywiście dziedziczy dom po dziadku (kilka lat wcześniej), ale przeprowadza się do niego dopiero, gdy występuje o rozwód. Owszem, ma zacząć wszystko na nowo (co w owej sytuacji jest oczywiste), ale wcale nie będzie różowo, a zanim będzie mogła pomyśleć konkretnie o przyszłości przyjdzie jej zmierzyć się z trudną, nieoczekiwaną, tajemniczą i bardzo niebezpieczną rzeczywistością. Bohaterka dosłownie spada z deszczu pod rynnę! Chcąc wreszcie zacząć żyć na własną rękę, a nie pod dyktando męża, musi zmierzyć się z trudną przeszłością jej przodków i bardzo niewygodną prawdą. Całe szczęście, że w jej życiu pojawi się Karolina, która szybko przejdzie test prawdziwej przyjaźni, a pies Kumpel obroni w nie jednej sytuacji.

     Początkowo lektura książki nie wciągnęła mnie zbyt mocno. Jednak kiedy w Romanówce doszło do pewnych niepokojących sytuacji, a sama Natalia w piwnicy odnalazła coś, czego nigdy nikt z nas nie chciałby zobaczyć we własnym domu, to dosłownie przepadłam. W tym momencie autorka podkręciła atmosferę i trzymała w napięciu do samego końca.

    Nie wiem dlaczego myślałam, że to książka obyczajowa.... bardziej można ją sklasyfikować jako thriller. Niebezpieczeństwo w jakim znalazła się bohaterka, sprawiało, że czułam strach i grozę. Bardzo podobało mi się jak autorka próbowała zmylić czytelnika sugerując winnych, którzy tak naprawdę nie stali za całym tym złem. Mnie udało się zmylić po całości! Do końca nie wiedziałam kto jest sprawcą. Jestem zachwycona tym, że autorce udało się wpuścić mnie w maliny. Z reguły niby wiem, że pisarze w ten sposób manipulują czytelnikiem i zawsze staram się szukać winnego pośród tych, którzy są najmniej podejrzani, ale tutaj.... Dla mnie książka jest rewelacyjna! A mam to szczęście, że mam też drugą część i zaraz mogę zacząć czytać.

    Serdecznie polecam!

P.S. Jeśli czytaliście książkę to dajcie znać w komentarzu czy domyśliliście się kto zabił (tylko proszę tak, by nie spojlerować). 

Książkę przeczytałam za pośrednictwem Wydawnictwa HarperCollins

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Anna Bichalska, Dom po drugiej stronie jeziora

Autor: Anna Bichalska
Tytuł: Dom po drugiej stronie jeziora
Wydawnictwo: HarperCollins
Rok wydania: 2020
Ilość stron: 463

       Każda rodzina ma jakieś sekrety, ale ta ma ich aż nadto. Tajemnice z przeszłości wpływają na losy kilku kobiet z rodziny i rzutują na ich przyszłość, choć przez lata nie wiedziały, dlaczego ich życie tak się właśnie potoczyło.


     Mroczna zagadka śmierci sióstr Adeli i Anieli, niewygodny sekret Małgorzaty, którego nie potrafi nikomu wyjawić, ukrywanie prawdy przed całym światem przez Idę. Do tego szereg nieporozumień i niedomówień, które potęgują liczne, niepotrzebne zdarzenia. 

     Powieść rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych. W roku 1929 młodziutka, ledwie dwunastoletnia Adela pragnie poznać tajemnicę śmierci swojej siostry Anieli, a także poznać prawdziwe przyczyny śmierci swej matki. Dziewczynce się to jednak nie udaje, gdyż sama wkrótce tonie. Jak się okaże po latach, Adela prowadziła notatki dotyczące swoich podejrzeń, obaw i kroków poczynionych w sprawie rozwikłania zagadki. Teraz, w 2017 roku jej siostra Matylda przypadkowo odkrywa te zapiski i z pomocą Małgorzaty, wnuczki swojej młodszej siostry Lusi próbuje poznać rodzinne niewiadome. Kobiety szukają wskazówek w różnych miejscach. Jednak przeszłość nie chce odkryć wszystkich  kart i dociekanie prawdy jest bardzo mozolne. Gdy wszystko się wyjaśni, wreszcie wszytko będzie jasne.

         Niewiarygodnie zagmatwana historia z rozlicznymi wątkami, w której mnożą się tajemnice i niewiadome została przemyślana w najdrobniejszych szczegółach. Autorka z każdą kolejną stroną swej powieści intryguje, zdumiewa i fascynuje. Wspaniale połączyła przeszłość z teraźniejszością. Genialny pomysł na fabułę świadczy o bogatej wyobraźni autorki, ale też ogromnym talencie pisarskim. Anna Bichalska zadbała o wiarygodność swoich bohaterów, dobre dialogi,  idealnie dobraną scenerię na tło wydarzeń. Bardzo podoba mi się w książkach, gdy wszyscy bohaterowie są "jacyś", gdy autor przedstawia nam dokładnie wszystkie sylwetki, a nie tylko głównych bohaterów. Tutaj dokładnie potrafimy wyobrazić sobie jaka była Matylda, czy Małgorzata, ale także Wandzia, Aniela czy Ignacy. Bohaterowie mają swoją osobowość, sposób bycia i bagaż doświadczeń. Nie brakuje tu też silnych emocji, które przejawiają się na różnych płaszczyznach czasowych. Gdy poznajemy wszystkie szczegóły tej historii odczuwamy ulgę, ale też smutek, poczucie głębokiej straty i żałość. Myślę, że finał tej opowieści zaskoczy niejednego czytelnika. Mnie zaskoczył.

          Obok tych wszystkich tajemnic i niejasności, bardzo duże wrażenie wywarło na mnie przestawienie relacji Małgorzaty z jej córką Idą. Niestety doskonale to znam z autopsji, więc doskonale potrafię to zrozumieć. Moja pasierbica ma 20 lat, przez ostatnie 10 lat mieszkała ze mną i moim mężem. I choć pokochałam ją całym sercem i za wszelką cenę próbowałam stworzyć jej wspaniały, ciepły dom to z czasem nasze relacje ciągle się pogarszały. Stawałam na rzęsach, ale okres buntu i przekory był u niej silniejszy i coraz bardziej się oddalałyśmy. Potrafiła mnie ranić tak bardzo jak nikt inny w życiu. Bardzo trudno nieustannie wyciągać do niej rękę i przymykać oko na wszystkie przykrości, które nam robi, zwłaszcza teraz, gdy w zasadzie jest dorosła i powinna rozumieć konsekwencje swoich działań. Jednocześnie tak cholernie żal tych straconych dni i miesięcy. Trudne to. Liczę jednak na to, że gdy sama zostanie matką to doceni nasze relacje i zrozumie jak bardzo się starałam. Jest moim jedynym dzieckiem.

           Bardzo ważna jest dla mnie ta książka.

Książkę przeczytałam za pośrednictwem Wydawnictwa HarperCollins


Książkę przeczytałam w ramach wyzwania:
- Łów słów -Dom PO Drugiej stronie jeziora (POD)

środa, 1 kwietnia 2020

Koronawirus i co dalej?


Tekst nie jest artykułem medycznym
to luźne przemyślenia na temat zagrożenia, 
jakim jest koronawirus 
oraz jego wpływu na moje życie.

Napisanie tego tekstu chodzi mi po głowie od kilku dni, głównie dlatego żebym za kilka lat mogła przeczytać o swoich odczuciach,
przypomnieć sobie o tych trudnych momentach...

Nie należę do osób, które panikują, ale nie uważam się też za ignoranta.

Przez ostatnie trzy tygodnie moje przemyślenia były różne.
Miałam lepsze i gorsze dni.
Dni, w których strach grał pierwszą rolę 
i takie, w których królował spokój i opanowanie.
Były też chwile słabości, wewnętrznego buntu 
czy nawet zaprzeczania temu co się wokół dzieje.

Na początku, gdy ogłoszono zawieszenie zajęć dydaktycznych 
(12 marca 2020 - czwartek) byłam spokojna, ale i ostrożna.
Miałam tego dnia umówioną wizytę u lekarza, 
która była dla mnie bardzo ważna, 
więc jej nie odwołałam. 
Ale do siostry na urodzinową kawę już nie poszłam.
Były to podwójne obawy.
 Po pierwsze nie mam pewności, że sama nie zarażam, 
po drugie siostra pracuje w aptece, 
więc chcąc nie chcąc też była mocno narażona 
(wtedy jeszcze nie było dodatkowych zabezpieczeń 
i obsługi przez okienko apteczne).

Weekend spędziłam w domu, wychodząc tylko z psem
(głównie na ogródek, 
by zminimalizować ryzyko kontaktu z innymi ludźmi).
Byłam spokojna, ale momentami miałam wrażenie, 
że jestem w jakiejś bańce mydlanej 
i to wszystko mnie nie dotyczy.
Na działce czułam się oderwana od rzeczywistości - słońce pięknie świeciło, było ciepło i przyjemnie, rośliny budziły się do życia.
Jak to możliwe, że w tym samym czasie na całym świecie umierają ludzie?
I codziennie jest kilkadziesiąt tysięcy nowych zachorowań?

Przez kolejne dni się izolowałam i śledziłam informacje 
dotyczących chorych w Polsce i na świecie.

W piątek, 20 marca 2020 musiałam załatwić coś na poczcie i to... 
było bardzo przykre i dołujące doświadczenie.
Stałam pół godziny w kolejce (ze względów bezpieczeństwa na dworze)
ludzie w kolejce stali w pewnej odległości (około 1,5 m),
ale wcale nie czułam się bezpiecznie.
Jedna kobieta chodziła wte i wewte,
z kamienicy dochodziły odgłosy rozmów, 
gdzie ludzie rozmawiali o koronawirusie...
Czułam się nieswojo i niekomfortowo.
Chyba wtedy pierwszy raz poczułam naprawdę zagrożenie.
Dotarło do mnie, że choćbym nie wiem jak unikała zagrożenia to czasem trzeba zrobić coś, co wymaga wyjścia z domu i kontaktu z ludźmi.
W drodze powrotnej musiałam wejść na zakupy do Biedronki,
w której były też drzewa owocowe.
Nie mogłam się powstrzymać, by ich nie kupić na działkę.
Pomyślałam, że skoro już są w tym sklepie, 
to szkoda żeby się zmarnowały, a przecież dla mnie są ważne.
Równocześnie jednak czułam się z tym źle,
bo w głowie krążyły mi głosy i myśli innych osób, 
którzy pewnie pomyśleli, 
że nic sobie z choroby nie robię i myślę o drzewkach, 
które wcale nie są teraz ważne...
Ten wyrzut sumienia właściwie mam do dzisiaj...

I tu nachodzi mnie taka refleksja, 
że koronawirus nie zabiera nam tylko 
zdrowia i życia,
ale też radość życia, poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji,
powoduje niepewność i strach 
przed każdym kontaktem z innymi
i mocno ogranicza w życiu codziennym.

Ja mam ten komfort, że szkoły nie funkcjonują jak wcześniej,
więc ryzyko zarażenia u mnie bardzo zmalało
(choć tak naprawdę chodzę do pracy,
ale siedzę sama w bibliotece i wprowadzam książki do systemu).

Dzisiaj wprowadzono kolejne obostrzenia,
które mają na celu lepszą ochronę ludzi.
Od jutra żeby zrobić zakupy trzeba mieć rękawiczki jednorazowe...
których nie można nigdzie dostać...

Ze wszystkimi zaleceniami Ministra Zdrowia i Premiera  
jestem na bieżąco, cały czas śledzę statystyki zachorowań itp.
ale jak szukałam dzisiaj tych nieszczęsnych rękawiczek na mieście
i przejeżdżał obok samochód policyjny,
z którego przez megafon płynęły słowa ostrzeżeń,
nakazów pozostania w domu, chronienia siebie i swych rodzin
to chciało mi się płakać.

Stan epidemii przypomina mi w pewnym sensie stan wojny.
Też mamy ograniczoną wolność, 
nie wiemy co przyniesie jutro,
jak długo to potrwa
i czy to przeżyjemy.
Smutna ta nasza obecna rzeczywistość.

Szkoda, że to wszystko to nie jest tylko głupi żart na Prima Aprilis,
że to wszystko dzieje się naprawdę i nikt nie wie kiedy to się skończy.

Chciałabym, by wróciła normalność,
żeby moja mama mogła bezpiecznie wrócić do kraju,
żeby każdy mógł pracować jak dawniej, nie martwiąc się o swoje zdrowie,
żebyśmy mogli spotykać się z rodziną i znajomymi,
by można było wyjść na kawę, do kina czy teatru.
Byśmy czuli się bezpieczni wszędzie tam dokąd się udajemy,
mogli się swobodnie przemieszczać
i żyć!

Życzę zdrowia kochani!