Książkę przeczytałam jakieś dwa tygodnie temu. Sięgnęłam po nią myśląc, że to lekki romans w sam raz na odstresowanie się w ferworze przygotowań do... własnego ślubu :) Myślałam, że to klasyczny schemat - oboje się kochają, ale nie potrafią sobie tego wyznać, oddalają się od siebie by wreszcie się połączyć... myliłam się! Książka wcale nie jest stereotypowa i prosta! Poza tym zawiera wiele więcej wątków niż miłość głównych bohaterów. I tak szczerze mówiąc to wątki poboczne sprawiają, że książka jest niezwykła.
Akcja książki toczy się głównie w małym miasteczku, w zasadzie osadzie Virgin River i to tam poznajemy parę głównych bohaterów - Vanessę, która na krótko przed rozwiązaniem ciąży zostaje wdową i Paula Haggerty - przyjaciela jej zmarłego męża Matta. Paul kochał się w Vanessie od pierwszego wejrzenia, jednak to Matt zrobił pierwszy krok gdy ją poznali. Vanessa i Matt szybko się związali, więc Paul nie mógł wyznać swoich uczuć. Gdy Matt zginął, Paul opiekował się Vanessą, był z nią nawet w czasie porodu, czuł się za nią odpowiedzialny. Czując, że nie potrafi wyzbyć się swego uczucia po jakimś czasie postanowił wrócić do Grants Pass. Uważał, że przyjaciel nie wybaczył by mu uczucia jakim darzy jego żonę. Zrozpaczony i zniechęcony spotkał się ze swoją dawną znajomą i ... przespali się. Jak się potem okazało był to wielki błąd, bo dziewczyna niedługo potem oznajmiła mu, że jest w ciąży. Dalszych perypetii głównych bohaterów nie zdradzę, powiem tylko, że już w połowie książki wszystko jest jasne...
Pewnie pomyślicie, że reszta książki musi być nudna... nic bardziej mylnego! Dla mnie to właśnie druga część była bardziej ciekawa i wciągająca. Na kartach książki poznajemy innych znajomych Vanessy i Paula. Ich historie są wzruszające i to zarówno te radosne, jak i smutne momenty. Czytając książkę, aż chce się pojechać do Virgin River i poznać całą paczkę. Pomieszkać wśród tych życzliwych, sympatycznych osób. Poczuć tę wspaniałą, przyjacielską więź, o którą w czasach pogoni za pieniądzem bardzo trudno. Sama chciałabym zwolnić, oderwać się od rzeczywistości i problemów (z pracą) i pobyć trochę w miasteczku.
Autorka niezwykle umiejętnie nakreśliła barwne postaci. Choć bohaterów książki jest wielu, łatwo "połapać się" kto jest kim. Czytając książkę czułam się jakbym sama spędzała wieczory z całą paczką w barze Proboszcza. Żałuję, że książka nie ma kontynuacji :( Martwię się też tym, że w każdej kolejnej książce Robyn Carr będę szukała specyficznego klimatu miasteczka...., może jednak w kolejnych książkach autorka również mnie tak pozytywnie zaskoczy?
I jeszcze ta wspaniała, urocza okładka....
P.S. Wiem, że recenzja może wydawać się przekolorowana. Ten kto jednak czytał książkę, wie, że wszystko co napisałam jest prawdą. Uwielbiam takie ciepłe, rodzinne klimaty i to w książkach podoba mi się najbardziej. Nie zachwyca mnie klasyka, lubię książki "życiowe" - nie będę więc na siłę szukała wad tam gdzie ich nie widzę.
z chęcią bym przeczytała, od jakiegoś czasu mam tę książkę na oku :)
OdpowiedzUsuńNa mnie ta książka jeszcze czeka :)
OdpowiedzUsuńNie sięgam po takie książki w ogóle, więc jednak dam sobiespokój i z tą.
OdpowiedzUsuń"w ferworze przygotowań do... własnego ślubu" - to mam nadzieję, że wszytko dopięte już na ostatni guzik - pomyślności! :)
OdpowiedzUsuń