Tytuł: Sekret zegarmistrza
Wydawnictwo: ZNAK
Miejsce i rok wydania: Kraków 2016
Ilość stron: 409
Na tę książkę czekałam od bardzo dawna, właściwie od momentu kiedy dowiedziałam się, że ma być wydana. Wiedziałam, że ma być "tajemniczo, rodzinnie i podlasko", jak to opisała sama Autorka. To akurat cechy, które mnie oczarowały w "Bluszczu prowincjonalnym" i "Tajemnicy Luizy Bein". Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc teraz oczekiwałam jeszcze więcej.
Lena (a właściwie Helena) mieszka na Podlasiu w dworku rodzinnym, odziedziczonym po dziadkach, w swej historii sięgającym XIX wieku. Pełna miłości i szacunku do przodków nie chce tam niczego zmienić, niestety w którymś momencie jest do tego zmuszona, by móc nadal w nim funkcjonować. Podczas remontu odnajduje bardzo zniszczony pamiętnik, na którego okładce widniał napis "Emilie de Fleury 1884". Lenie postać Emilie zupełnie nic nie mówi. Sięgając do wspomnień, nie przypomina sobie takiej osoby z rodzinnych opowieści. Niezmiernie jednak zaintrygowana znaleziskiem, postanawia dowiedzieć się czegoś więcej o właścicielce dziennika i okoliczności, w jakich miał być zniszczony. Proces poznawania prawdy jest powolny, ale z każdą pozyskaną informacją coraz bardziej zaskakujący.
Ciekawy jest opis fabuły, prawda? Myślę, że większość czytelników po takich słowach poczuje się zaintrygowanym i z przyjemnością sięgnie po książkę. Ja też byłam i... niestety nie czuję się usatysfakcjonowana. Choć pomysł na książkę jest bardzo interesujący to jednak wykonanie mnie rozczarowało. Przede wszystkim dlatego, że akcja bardzo, bardzo powoli się rozkręca. Po przeczytaniu 200 stron wiedziałam mniej niż po opisie z tyłu książki. Strasznie drażniły mnie przerywane rozmowy Leny z Nadią, przecież gdy ktoś od kilku dni "żyje" jakąś sprawą to nie pozwoli koleżance wyjść w połowie wątku. Ja na pewno nie mogłabym tego tak zostawić, choćbym miała przyjaciółkę gdzieś zamknąć to musiałabym się od razu dowiedzieć wszystkiego, a tu podobna sytuacja miała miejsce nie raz. Kolejną sprawą jest Podlasie i jego mieszkańcy, które po lekturze "Bluszczu prowincjonalnego" bardzo przypadło mi do gustu. Sądziłam, że będzie go tu dużo więcej, a w zasadzie wszystko działo się w domu Leny, Szczepana i przed chatą Wądołowej oraz w lesie. Ani Wądołowa, ani rodzina Szczepana nie przypominała mi mieszkańców Bujan, których dobre serce, troskę i zainteresowanie drugim człowiekiem poznałam w poprzedniej książce. Wyprawa do Francji... zupełnie nieprawdopodobna, właściwie wszystko co się tam wydarzyło jest nierzeczywiste. Młody chłopak Xavier, który sam dla siebie chciał się uczyć polskiego, w dzisiejszych czasach? Naprawdę trudno mi w to uwierzyć. Natomiast udział w całej sprawie Patryka jest najbardziej naciąganym elementem powieści ze wszystkich wątków. I na koniec coś, co wydawało mi się wręcz pretensjonalne - ciągłe stosowanie słowa "memuar", jestem bardzo ciekawa ile czytelniczek na co dzień używa tego słowa, zresztą ile procent z nas w ogóle wcześniej znało to słowo?
Podobała mi się sama historia Emilie de Fleury i Janiny, wątek powstańczy, powiązanie z Kochanowskim i cała opowieść o rodzinie Śmiałowskich. Nie podobał mi się sposób przekazania historii i cała jej otoczka. Niestety. Jest mi przykro, bo Pani Renata Kosin jest dobrym, życzliwym człowiekiem. Wiem, że zależy jej na prawdzie historycznej i tworząc każdą swoją książkę szuka ciekawych miejsc, opisuje prawdziwe rzeczy, budynki, wplata w nią prawdziwe wątki i pragnie zarażać miłością do Podlasia, czy w przypadku książek o Beinach - Warmii. Podle się czuję, jakbym zdradzała przyjaciółkę. Nie mogę jednak napisać inaczej, w końcu to moje subiektywne odczucia, a to jest miejsce, gdzie wyrażam siebie, własne myśli i opinie o książkach.
P.S. W momencie ukazania się tej recenzji będę offline, najpóźniej wrócę w środę, ale możliwe, że wcześniej. Wtedy też odpowiem na ewentualne komentarze.
Książkę przeczytałam w ramach wyzwań:
- Grunt to okładka - kobieta
- Czytam powieści obyczajowe
- Polacy nie gęsi - motyw:kradzież
- Przeczytam tyle, ile mam wzrostu - 2,2 cm (11,9 cm z 158)
- 52 książki w 2016 (11)
czasami gdy książka długo się rozkręca mam dość, ale staram się ją skończyć. I jeżeli nie będzie jakiegoś bum (!) to wtedy taka powieść nie dostanie wysokiej opinii.
OdpowiedzUsuńTwórczość Renaty Kosin poznałam za sprawą "Bluszczu prowincjonalnego" i książka bardzo mi się spodobała, myślę, że dam szansę autorce i chętnie sięgnę po jej inne dzieła.
OdpowiedzUsuńKsiążkę mam już na półce i niedługo się za nią zabieram mam nadzieję, że mi się spodoba :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że poczułaś takie rozczarowanie. Nie miałam jeszcze styczności z twórczością autorki, ale myślę, że sięgnę po którąś z powieści, aby poczuć klimat tworzony przez panią Kosin. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMam ją w planach!
OdpowiedzUsuńBluszcz wciąż smutny stoi na półce książek nieprzeczytanych...
OdpowiedzUsuńTajemnice Luizy czy Mimo wszystko Wiktoria jednak bardziej mi się podobały niż ta książka. Owszem są tajemnice i zagadki, które tak uwielbiam, ale ... no zabrakło mi czegoś... opisałam to recenzji to nie będę się powtarzać, ale widzę, że faktycznie sporo mamy takich samych odczuć. Potwierdza się nasz gust.
Eweluś,
Usuńw razie czego "Bluszcz..." zostaw sobie na "odczarowanie" Autorki :)
Nie ma tam takich zagadek, ale jest ciepło, sielsko i smacznie :)
On czeka, czeka i w końcu się doczeka, ale wiesz... czas... wiele tak czeka, choć ostatnio sporo z półki udaje mi się przeczytać, jadę po kolei zaległościami polskich autorek.
OdpowiedzUsuń