Tekst nie jest artykułem medycznym
to luźne przemyślenia na temat zagrożenia,
jakim jest koronawirus
oraz jego wpływu na moje życie.
Napisanie tego tekstu chodzi mi po głowie od kilku dni, głównie dlatego żebym za kilka lat mogła przeczytać o swoich odczuciach,
przypomnieć sobie o tych trudnych momentach...
Nie należę do osób, które panikują, ale nie uważam się też za ignoranta.
Przez ostatnie trzy tygodnie moje przemyślenia były różne.
Miałam lepsze i gorsze dni.
Dni, w których strach grał pierwszą rolę
i takie, w których królował spokój i opanowanie.
Były też chwile słabości, wewnętrznego buntu
czy nawet zaprzeczania temu co się wokół dzieje.
Na początku, gdy ogłoszono zawieszenie zajęć dydaktycznych
(12 marca 2020 - czwartek) byłam spokojna, ale i ostrożna.
Miałam tego dnia umówioną wizytę u lekarza,
która była dla mnie bardzo ważna,
więc jej nie odwołałam.
Ale do siostry na urodzinową kawę już nie poszłam.
Były to podwójne obawy.
Po pierwsze nie mam pewności, że sama nie zarażam,
po drugie siostra pracuje w aptece,
więc chcąc nie chcąc też była mocno narażona
(wtedy jeszcze nie było dodatkowych zabezpieczeń
i obsługi przez okienko apteczne).
Weekend spędziłam w domu, wychodząc tylko z psem
(głównie na ogródek,
by zminimalizować ryzyko kontaktu z innymi ludźmi).
Byłam spokojna, ale momentami miałam wrażenie,
że jestem w jakiejś bańce mydlanej
i to wszystko mnie nie dotyczy.
Na działce czułam się oderwana od rzeczywistości - słońce pięknie świeciło, było ciepło i przyjemnie, rośliny budziły się do życia.
Jak to możliwe, że w tym samym czasie na całym świecie umierają ludzie?
I codziennie jest kilkadziesiąt tysięcy nowych zachorowań?
Przez kolejne dni się izolowałam i śledziłam informacje
dotyczących chorych w Polsce i na świecie.
W piątek, 20 marca 2020 musiałam załatwić coś na poczcie i to...
było bardzo przykre i dołujące doświadczenie.
Stałam pół godziny w kolejce (ze względów bezpieczeństwa na dworze)
ludzie w kolejce stali w pewnej odległości (około 1,5 m),
ale wcale nie czułam się bezpiecznie.
Jedna kobieta chodziła wte i wewte,
z kamienicy dochodziły odgłosy rozmów,
gdzie ludzie rozmawiali o koronawirusie...
Czułam się nieswojo i niekomfortowo.
Chyba wtedy pierwszy raz poczułam naprawdę zagrożenie.
Dotarło do mnie, że choćbym nie wiem jak unikała zagrożenia to czasem trzeba zrobić coś, co wymaga wyjścia z domu i kontaktu z ludźmi.
W drodze powrotnej musiałam wejść na zakupy do Biedronki,
w której były też drzewa owocowe.
Nie mogłam się powstrzymać, by ich nie kupić na działkę.
Pomyślałam, że skoro już są w tym sklepie,
to szkoda żeby się zmarnowały, a przecież dla mnie są ważne.
Równocześnie jednak czułam się z tym źle,
bo w głowie krążyły mi głosy i myśli innych osób,
którzy pewnie pomyśleli,
że nic sobie z choroby nie robię i myślę o drzewkach,
które wcale nie są teraz ważne...
Ten wyrzut sumienia właściwie mam do dzisiaj...
I tu nachodzi mnie taka refleksja,
że koronawirus nie zabiera nam tylko
zdrowia i życia,
ale też radość życia, poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji,
powoduje niepewność i strach
przed każdym kontaktem z innymi
i mocno ogranicza w życiu codziennym.
Ja mam ten komfort, że szkoły nie funkcjonują jak wcześniej,
więc ryzyko zarażenia u mnie bardzo zmalało
(choć tak naprawdę chodzę do pracy,
ale siedzę sama w bibliotece i wprowadzam książki do systemu).
Dzisiaj wprowadzono kolejne obostrzenia,
które mają na celu lepszą ochronę ludzi.
Od jutra żeby zrobić zakupy trzeba mieć rękawiczki jednorazowe...
których nie można nigdzie dostać...
Ze wszystkimi zaleceniami Ministra Zdrowia i Premiera
jestem na bieżąco, cały czas śledzę statystyki zachorowań itp.
ale jak szukałam dzisiaj tych nieszczęsnych rękawiczek na mieście
i przejeżdżał obok samochód policyjny,
z którego przez megafon płynęły słowa ostrzeżeń,
nakazów pozostania w domu, chronienia siebie i swych rodzin
to chciało mi się płakać.
Stan epidemii przypomina mi w pewnym sensie stan wojny.
Też mamy ograniczoną wolność,
nie wiemy co przyniesie jutro,
jak długo to potrwa
i czy to przeżyjemy.
Smutna ta nasza obecna rzeczywistość.
Szkoda, że to wszystko to nie jest tylko głupi żart na Prima Aprilis,
że to wszystko dzieje się naprawdę i nikt nie wie kiedy to się skończy.
Chciałabym, by wróciła normalność,
żeby moja mama mogła bezpiecznie wrócić do kraju,
żeby każdy mógł pracować jak dawniej, nie martwiąc się o swoje zdrowie,
żebyśmy mogli spotykać się z rodziną i znajomymi,
by można było wyjść na kawę, do kina czy teatru.
Byśmy czuli się bezpieczni wszędzie tam dokąd się udajemy,
mogli się swobodnie przemieszczać
i żyć!
Życzę zdrowia kochani!
Ja siedzę w domu i uciekam w książki. Staram się nie panikować, ale zagrożenie jest duże i realne. Trzeba być ostrożnym...
OdpowiedzUsuńA miewasz chwile zwątpienia? Chęć złamania zakazów?
UsuńJa pracuję... Niestety. Dałabym wiele, żeby móc siedzieć w domu, nie wychodzić i nie mieć kontaktu z innymi. Przerzuciłam się jednak z komunikacji miejskiej na auto, więc o tyle, o ile mogę, to próbuję. Dlatego wręcz wpieniają mnie ludzie, którzy mogą siedzieć w domu, unikać zagrożenia, a mimo to wychodzą to na spacerek, to do parku, to na ławkę pod blokiem spotkać się z sąsiadem. Nosz aż nerwica łapie... ;/
OdpowiedzUsuńZ czystej ciekawości, gdzie pracujesz ?
UsuńEw, mnie się wydaje, że tych ludzi jest jednak dużo mniej, przynajmniej na osiedlu. Nawet tak jak kiedyś staliśmy godzinami z "psiarzami", tak teraz rzadko kiedy się w ogóle mijamy. Każdy chodzi sam i wybiera potencjalnie jak najbardziej odludne miejsca.
UsuńBardziej się boję tego, że ludziom to zagrożenie tak spowszednieje, że zaczną żyć jak dawniej, szukając na siłę pretekstów by wyjść.
Ja siedzę z rodziną w domu, my pracujemy zdalnie, dzieci się uczą, 1 x w tygodniu jedno z nas idzie na duże zakupy, część zakupów dostarczają nam przed drzwi z zaprzyjaźnionych delikatesów, płacimy on line. 2x w tygodniu jedziemy na 1-2 godziny autami za miasto, gdzie nikogo nie ma, żeby odetchnąć trochę i podładować psychiczne baterie. Jeździmy dopóki wolno. Nie wiadomo, jak za moment to wszystko się potoczy. Ja mieszkam w Austrii, dzisiaj już jest ponad 10 tys. chorych na 8,5 mln obywateli. Straszno to wygląda.
OdpowiedzUsuńU mnie w okolicy niestety żaden sklep spożywczy nie oferuje dowozu zakupu do domu, a szkoda.
UsuńJa wychodzę z psem i idę z nim na działkę (mam do niej niecałe 200 metrów), tam mogę odetchnąć, ale do końca to nie wiem czy mogę na niej przebywać. Choć chyba lepiej jak z psem siedzę na działce niż spacerować po osiedlu...
Moja mama utknęła w Austrii i się o nią martwię.
UsuńChociaż z drugiej strony gdyby była w Polsce to siedziałaby sama w domu, my byśmy bali się ją odwiedzać, bo przecież nie mamy pewności, że nie zarażamy. Tam mama jest ze swoim partnerem, który teraz i tak nie mógłby wjechać do Polski.
Ale i tak się martwię....
Gdy wróci normalność zaczniemy się się cieszyć z małych rzeczy.
OdpowiedzUsuńCzy na pewno? Cy ludzie nie staną się bardziej samolubni?
UsuńCoś w tym jest. ale też radość życia, poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji,
OdpowiedzUsuńpowoduje niepewność i strach
przed każdym kontaktem z innymi
i mocno ogranicza w życiu codziennym.
Mnie się wydaje, że ten wirus bardzo dużo zmieni. Nie chodzi tylko o wydarzenia, które można przesunąć, nie chodzi tylko o kulturę, gospodarkę, sport, bo to wszystko już mocno ucierpiało. Chodzi o zwykłe kontakty międzyludzkie. Chciałabym się mylić i chcę wierzyć, że zmieni się ale nie aż tak dużo, że za jakiś czas naprawdę wrócimy do normalności. Bez strachu, paniki, z radością i możliwością kontaktów z ludźmi, realizacją planów, marzeń, itd. Mam nadzieję, że ta izolacja i ta cała sytuacja z zatrzymaniem wszystkiego wszystkich czegoś nauczy. Niech to coś da, ale nie zabierze zbyt wiele z podejścia do życia i tego dobrego myślenia.
Wydaje Ci się, że w jaki sposób zmienią się kontakty/relacje międzyludzkie?
UsuńTrzeba żyć! To nie minie w parę tygodni. Musimy się nauczyć z tym żyć, bo może to trwać jeszcze tak 1,5 roku, aż nie wykryją szczepionki. Było życie przed, będzie życie po. Nie będzie już jednak tak samo.
OdpowiedzUsuńDocenimy to, co mamy. Każdym dniem.
Żeby tylko nie było teraz tak, że co rok czy kilka lat będą pojawiały się nowe choroby i epidemie.
UsuńDobrze jednak, że masz takie pozytywne nastawienie, na pewno łatwiej Ci sobie radzić z tą trudną sytuacją.
Jak wiesz ja jestem w mega stresie. Chwilami wydaje mi się że to film SF. Chwilami że sen. Aż się wierzyć nie chce, że rzeczywistość tak się zmieniła.
OdpowiedzUsuńDla mnie stres, zamknięcie do tego zdalna nauka to ogromnie obciążające psychikę czynniki.
A na normalność się nie zanosi... Ludzie będą bardziej ostrożni e kontaktach.
Ja czasami czuję się jak w filmie "Jestem legendą" gdy wychodzę w nocy z psem (wolę w nocy, gdy mam pewność, że nikogo nie spotkam) i to jest strasznie przerażające.
UsuńNie wiem, z dnia na dzień mi trudniej (choć wcale tego po mnie nie widać).