Tytuł: Garść pierników, szczypta miłości
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Rok wydania: 2015
Ilość stron: 364
Czy zima to dobry czas na zakochanie? Czy ponura aura, chłód, śnieg i mróz mogą sprzyjać rodzącemu się uczuciu? A może miłość ma szansę przyjść ze względu na panującą wokół świąteczną atmosferę i czający się w powietrzu cud?
Nie wiem, nie wiem, na siłę doszukuję się jakichś nietypowych rozwiązań, bo trudno uwierzyć w to, że mocno stąpająca po ziemi, pewna siebie i samowystarczalna singielka, lubiąca przy tym otwarte i przelotne związki bez zobowiązań nagle może się zakochać i to w zaledwie kilka tygodni! Wiktor to podobnie jak Hania człowiek, który ponad wszystko stawia na pierwszym miejscu pracę i to w nią angażuje się całym sobą. Nie szuka miłości, związków, romansów - zwłaszcza teraz, gdy w wyniku tragicznych okoliczności tak bardzo zagmatwała się jego sytuacja rodzinna. A jednak... Przypadkowe spotkanie sprawia, że jakaś nadprzyrodzona siła pcha tych dwoje do siebie, sprawia, że szukają swojego towarzystwa i coraz bardziej zbliżają się ku siebie. Oboje mają dość ciężkie charaktery, lubią manifestować swoją niezależność, są uparci i bywają wyniośli. Te cechy zdecydowanie nie pomagają budować udanego związku, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze Jej przeszłość, która wyjątkowo silnie próbuje wywrzeć piętno na teraźniejszości, co rusz o sobie przypomina i miesza w głowach. Zatem... jeśli to uczucie przetrwa, to znak, że miłość jest najpotężniejszym z uczuć, prawda?
To zarys bardzo ciekawej historii, czytelnik aż chce kibicować temu tworzącemu się uczuciu, wierzyć, że miłość przetrwa wszystko... bo głęboko w środku każdy z nas marzy o takiej najprawdziwszej, najczystszej i wszechogarniającej miłości. Czy i ja kibicowałam Hani i Wiktorowi? Nooooo.... nie! Przez większość czasu spędzonego z książką męczyłam się bardzo i przyznaję się - doczytałam ją tylko ze względu na "Łów słów" (MI). Trudno mi było polubić bohaterkę, która, jak mało kto, działała mi na nerwy. Najgorsze było to, że we wszystkich wokół widziała winę, a sama czuła się w porządku, choć wcale taka nie była. To wyrachowana postać, która uparcie dąży do celu, może nie po trupach, ale jeśli ktoś stoi jej na drodze, to nie bardzo przejmuje się tym, że może go w jakiś sposób zranić. Pewnie gdyby nie to, że w jej życiu pojawił się Wiktor to nie wahałaby się, by rozbić czyjś związek dla kilku chwil dobrej zabawy. Ciągle narzekała na wredne usposobienie szefowej, a sama niczym się od niej nie różniła. Może i dokonała się w niej przemiana, może złagodniała, stała się bardziej empatyczna, wrażliwa i zmieniła swoje priorytety, ale nie polubiłam jej do końca. Na szczęście dzięki tej jej przemianie końcówka książki była nawet przyjemna i zatarła złe wrażenie i rozczarowanie. Nienajlepszy odbiór książki potęgowały u mnie przydługie opisy, niepotrzebne dialogi np. "Hana była wykończona. Gorączka prawdopodobnie wzrosła, co oznaczało, że leki przestają działać. Postanowiła wziąć kolejną dawkę. Zajrzała do apteczki (...)"* - zdecydowanie można było to skrócić albo opuścić, czytelnik na pewno jest na tyle inteligentny, by się tego domyśleć.
Podsumowując, historia miłości Hani i Wiktora jest ciekawa i ze względu na liczne zwroty akcji zaskakująca, ale antypatyczna (przynajmniej na początku) postać głównej bohaterki powoduje, że trudno ją polubić, więc i zaangażować się emocjonalnie w tę opowieść.
* Natalia Sońska "Garść pierników, szczypta miłości", Wydawnictwo Czwarta Strona, Poznań 2015, s. 111
Książkę przeczytałam w ramach wyzwań:
- Łów słów (MI)
- Cztery Pory Roku (ZIMA)
- Wyzwanie biblioteczne (wariant II)
- Wyzwanie czytelnicze 2017 u Wiedźmy (jedzenie)
- Przeczytam tyle ile mam wzrostu - 2,8 cm (23,8 cm z 158 cm)
- 52 książki w 2017 (9)
- Z półki